"Całe życie czekałam na jeden koncert, na to aż moja idolka przyjedzie w końcu do Polski. Pewnego dnia ktoś przyniósł radosną plotkę, Me'shell Ndegéocello odwiedzi nasz kraj! Koncert miał odbyć się w sali kongresowej, w Warszawie.
Oczywiscie ze zbędną przesadą zarezerwowaliśmy bilety chyba pół roku wcześniej.
Każde spotkanie z przyjaciółmi (tymi muzycznymi) kręciło się wokół postaci Me'shellki i tego co w końcu dane nam będzie usłyszeć na żywo.
Każda z jej płyt jest dla mnie świadectwem jej geniuszu.
"Beautiful" najwspanialszą piosenką świata.
Nadszedł ten wyczekiwany przez pół mojego życia dzień, dzień koncertu.
Wykupiliśmy bilety, rozsiedliśmy się na swoich miejscach i czekamy.
Pojawia się ona. Ubrana jest jak pierwszy z brzegu żul z centralnego,
staje tyłem do publiczności, krzyczy coś do swoich muzyków, z których jeden wygląda jakby o narkotykach wiedział dużo więcej niż przeciętny obywatel (nawet Holandii)i niszczy moje wszystkie ideały.
Zespół zachowuje się jakby ten koncert był ich prywatną próbą w garażu na obrzeżach Jasienicy. Ludzie wychodzą, kongresowa pustoszeje.
My siedzimy i nie możemy się napatrzeć, nie potrafimy uwierzyć.
Me'shell Ndegéocello naszą wielką miłość ma po prostu w dupie.
Kopie nas każdym, kolejnym, nieudanym dźwiękiem.
Kongresowa już prawie pusta. Wychodzimy, mój kolega płacze. Nawet ze sobą nie rozmawiamy. Nasze muzyczne ideały umarły."- powiedziała P.
Me'shell zagrała kilka tysięcy genialnych koncertów.
Ten, nie wiadomo dlaczego potraktowała jak potraktowała.
Może miała zły dzień? Może była pijana? Może jej za mało zapłacili? Może nie lubi Polaków?Może, może, może...
Nie wiem.
Słuchając P. uświadomiłam sobie jak ważny jest szacunek dla publiczności.
Nigdy do końca nie wiemy kto nas słuchał, na nas czekał.
Kto KUPIŁ bilet.
Przypomniało mi się co zrobiłam w tegoroczne wakacje.
Graliśmy na wielkim festiwalu, największa impreza w naszym życiu,
ponad sto tysięcy ludzi na publice. Napaleni byliśmy jak diabli.
Wszystko kręciło się wokół tego wydarzenia.
Na dzień po tym koncercie mieliśmy wystąpić na "dniach czegoś tam, gdzieś tam". Miejscowość malutka. Jechaliśmy myśląc o dniu wczorajszym, przeżywając to co się działo. Ubrana byłam tak se, podejście miałam zblazowane, nawet się specjalnie nie zastanawialiśmy jak ma wyglądać dzisiejszy koncert. Olewka.
Gdy trafiliśmy do owej, małej miejscowości okazało się, że na widowni jest około 5-7 tysięcy ludzi. Krzyczeli do nas. Skandowali nazwę. Byli świetni!
Poczułam się jak ostatnia szmata. Jak mogłam wyróżniać tamtą imprezę tylko ze względu na wielkość i prestiż. Na szczęście błąd popełniliśmy tylko we własnych myślach ale jak niewiele brakowało.Zagraliśmy najlepiej jak potrafiliśmy ale chyba dostaliśmy dobrą nauczkę.
Nie publiczność jest dla występującego, występujący jest dla publiczności.
Chociażby artysta był samym Michaelem Jacksonem.
Pierwsza zasada kodeksu muzyka! (kolejne wymyślę w następnych postach;))
X
7 lat temu