Narzekacie tak na te Święta i narzekacie. Że nudno, że kompa nie ma, że jakieś dzieci w domu, że nabity wujek znów to samo opowiada, że mama goni was przed wigilią do jakiś hardcorowych prac domowych, mimo, że w dzień powszedni satysfakcjonuje ją podsmażanie mrożonek. I ta nuda, nuda, nuda. A ja Święta kocham. Wujkowie mi nie przeszkadzają, chętnie wysłuchuję jak to wujek prezes grał na tym samym fortepianie koncertowym co Oscar Peterson mimo, że słyszałam tę opowieść pierwszy raz wcześniej niż skumałam różnice między fortepianem a pianinem. Uwielbiam dziecięce odkrycia typu "No bo ja noc przed wigilia zmieniłam zdanie, już nie chciałam lalki w rudych włosach, chciałam konia i wielkiego psa i powiedziałam to aniołkowi, a dał mi ruda lalkę więc go nie ma!". Lubię popełniać kulinarne przestępstwa z mamą, bawi mnie, że co roku wigilia startuje w momencie gdy my jesteśmy gdzieś w dupie przygotowań. Po wigilii napić się jakiegoś fantazyjnego drinka z tatą, nabijając się z Krawczyka śpiewającego kolędy. Patrzyć jak kot nieustannie poluje na choinkowe bombki. Każdą świąteczną bzdurkę ubóstwiam. Kiedyś było inaczej, męczyły mnie święta. Wszystko się zmieniło gdy zrozumiałam, że nigdy nie wiem, czy w następne święta mama będzie jeszcze zdrowa, czy wujek będzie żył i opowie o Petersonie, czy to wszystko nie rozpłynie się pozostawiając po sobie wielką dziurę czarnej samotności. I tak co roku jest nas mniej. Co roku więcej wspomnień przy opłatku, co roku nostalgicznej. Uwierzcie mi droga młodzieży, za jakiś czas będziemy o tych nudnych, rodzinnych świętach myśleć ciepło, a po policzku będzie spływała sentymentalna łza. A 24-godzinny dostęp do komputera wprawi nas tylko w dodatkowy smutek:)
/me zgrzana i opętana chłodnym powietrzem przybiegła do komputera i krzyknęła...
WESOŁYCH ŚWIĄT dla was wszystkich! Niech was Bóg trzyma w swojej opiece, a tych, którzy w Niego nie wierzą, niech trzyma w opiece dobry los, a tych którzy w przeznaczenie nie wierzą, niech prowadzą tylko ich własne, najlepsze myśli, a tymi, którzy w nic już nie wierzą będę opiekowała się JA:p
Świąteczny buziak dla wirtualnych czytelników, przyjaciół, znajomych, przypadkowych gości, którzy w google search wpisali np. "dobry los" i wylądowali na moim blogu. Linka.
W prezencie dla Was genialny aranż Adama Sztaby w wykonaniu, z pewnych powodu bardzo mi bliskiego zespołu (:*)....
Znów ćpał. Wierzył, że związek z Cicely go z tego wyciągnie. Muzyka nie potrafiła, może kobieta. Już raz tak było, pod koniec 54 roku. Zamknęła go na farmie ojca i się udało. Ona była wtedy przy nim, kobieta, nie muzyka. Wiedział już, że kobiety chronią jego muzykę. Po to są. Cicely patrzyła jak zamydlał wszystkim oczy, używał przeróżnych efektów by zatuszować spadek "techniki". Aby ukryć dręczące go, paskudne niedoskonałości. Nie zdawał sobie sprawy, że dzieło jego życia już powstało. Ten album, album jak niebo, jak woda. Album jednego koloru. Kombinował od nowa, na czysto. Panował nad sobą, panował nad tym czym była jego muzyczna kwintesencja - nad brzmieniem. Młodzi, nowi członkowie, zdolny, nieznany basista, Miller. Później pojawił sie Scofield. Zespól wirował razem z nim. Wymieniał skład,ciągle go zmieniał. Szukał. Koncertował. Klasyczne brzmienia dawno przestały go cieszyć. Nie interesowało go przetwórstwo, powielanie, ulepszanie. Gonił nowe nurty, układał je w swojej w głowie. Chciał przeskoczyć dźwięki,zobaczyć co stoi za nimi. Co jest dalej. Był trudny, trudny we współpracy, specyficzny. On i te jego kolory, ta jego kiczowata elegancja. Ile w nim było pozy, autokreacji, a ile dziwactw w, które sam wierzył. Umarł. Prekursor wszystkich powojennych gatunków jazzu zmarł na zwykły udar mózgu. Jego ciało nie było genialne, inne, trudne jak jego umysł. Umarło jak ciało Kowalskiego czy Nowaka. Ile ta śmierć zabrała następnym pokoleniom, może już nic, może zdążył powiedzieć nam wszystko co chciał, a może nie. Może w jego głowie kłębiły się pomysły, nowe idee, których my, mimo upływu lat nie odkryliśmy. Może mógł jeszcze wszystko zmienić. Lubił tajemnice. Pozostawił nas z tą ostatnią, najważniejszą, tajemnicą jego własnego umysłu. Parę miesięcy temu mój znajomy wystawił swoje fotografie. Sfotografował Jazz. Wśród setek muzyków tylko jedno zdjęcie było niepodpisane. Największe, w centralnym punkcie pomieszczenia. To był On. Gdy zapytałam autora dlaczego ten portret jest taki bezimienny. Odpowiedział; "Bezimienny? A nie wiesz kto jest na zdjęciu?"
To ciekawe jak działają nasze mózgi. Wiadomo, niektórym działają bardziej, innym mniej. Jednak każdy w jakimś tam stopniu tego pofałdowanego świństwa używa. Po pierwsze, przeraziło mnie ostatnio takie zadanko; " Zabawa polega na wypowiadaniu nazw kolorów poszczególnych słów, a nie na czytaniu tego, co jest napisane. Spróbuj sam! Nie takie to łatwe, prawda?"
.
Dzieje się tak z powodu "konfliktu półkul". Prawa półkula naszego mózgu próbuje nazywać kolory, podczas gdy lewa upiera się przy odczytywaniu słów.
Druga literkowa jazda dla naszego mózgu to coś takiego. Tym razem jesteśmy zdolniejsi niż przypuszczamy. Przeczytajcie tekst.
Dzisiaj krótko i zwięźle bo muszę wyjechać. Jak wrócę, zamieszczę posta pod tytułem "najczarniejsze tajemnice Sqla". Przysięgam na piwo Meg, będzie o czym pisać :)
Tak, dążenie do wiedzy jest dobrym rozwiązaniem. Jedynym logicznym, racjonalnym rozwiązaniem. To smutne. Im mniej wiesz tym jesteś szcześliwszy. Można opierać się wiedzy, ona jednak wcześniej czy później sama zaatakuje. Nie da się jej zupełnie pozbyć. Mimo, że przyszła niechciana, część siebie pozostawi. A jeszcze gorsza od wiedzy jest wiedza niepełna. Ją należy natychmiast uzupełnić. Wtedy jest już za późno, trzeba się wiedzy poddać. Zrobić to co wiedza mówi. Nie wiem po co te wszystkie szkoły, po co nas zmuszają do tabliczek mnożenia, ortografii, prezydentów Rosji. To wszystko nas samo znajdzie, wcześniej czy później. Nie ma ucieczki.
Moja siostra jeszcze nie wie że świat skazany jest na atlas. A atlas to ogromny talerz wiecznie głodny. To żurnal państw skrojonych. Czasami niemodnych. Że wszystko nagle jest jasne kiedy wychodzi się z kina. Że idee najlepiej leżą na manekinach. Że nie ma śmierci dla przykładu. Że śmierć jest tylko dla natury. Że chcąc oglądać niebo trzeba zanieść je przedtem do cenzury. Że największa wiedza jest w bibliotece przestrzeni. Że miłość to jest miłość. A miłość to ogród. Że trzeba w tym ogrodzie unikać jesieni. Że nie da się w ogrodzie uniknąć jesieni. Że podziału komórek nikt już nie powstrzyma. Że życie jest skończone kiedy się zaczyna. Że Izolda jest stara. Cierpi na reumatyzm. Że historia to taki wielki kosz na śmieci. Służy do przepadania dat i straszenia dzieci. Że kiedy noc nam oczy na chwilę ocienia to budzą się w nas ptaki z krzykiem: Ziemia! Ziemia! I wtedy odkrywamy nowy ląd: Człowieka który nam ciepłą rękę kładzie na powiekach...
Miałam na swoim blogu nie wspominać o pewnym zjawisku, które jeszcze niedawno zapełniało sporą część mojego, wolnego czasu. Teraz już nie zajmuje ani sekundy. Alleluja. Second Life - budzi to cholerstwo spory. Przez rok pogrywałam sobie w tą pseudo wirtualną rzeczywistość (wirtualna rzeczywistość - zauważacie, że te słowa się wykluczają?)poznałam dzięki temu U. i Morr. Obie zmusiły mnie do opisania swoich pikselowych początków. Powspominajmy więc pikselowe życie zasadą w całości zerżnięta z sreselowego bloga Morr. UWAGA: Post zwiera treści niezrozumiałe dla w pełni realnych umysłów.
Pierwszy dzień. Przeczytałam gdzieś na necie, że jest coś takiego jak simsy tylko z żywymi ludźmi i pieniądze można zarobić. W simsach szło mi nieźle więc założyłam konto. Wylądowałam na jakimś czymś, a przed oczami widziałam tył laleczki jak z simsów. To była Linka Demina. Później wielokrotnie wmawiano mi, że Linka Demina to ja :) ale pójdźmy dalej. Oczywiście pierwsza lepsza nie jestem, wyrwałam na czacie jakiegoś typa z Japonii, który kupił mi buty. Nie potrafiłam ich założyć ale wiedziałam, już wtedy wiedziałam, że buty to ważna w SL sprawa. W końcu to chyba jedyna gra w, której buty składają się z trzech części. Rozmawialiśmy sobie on coś wspominał, że jestem jego escort, ja się ładnie uśmiechałam i przytakiwałam zbierając kolejne pary obuwia. Uśmiechałam się tak długo aż dowiedziałam się, że escort to po SL-owemu nic innego niż dziwka. Poszłam sobie w drogich, trzy częściowych butach od mojego skośnookiego przyjaciela. Seks jest tam bardzo ważny wiem to bo jeszcze tego samego dnia zgwałciła mnie kobieta, subtelnie namawiając "kliknij tu, kliknij tu, kliknij tu..."
Pierwsze porządne zakupy: Wiedziałam już, że żeby dostać buty trzeba bajerować (coś jak w realu). Zbajerowałam więc Brazylijczyka. On dał mi wszystko co młodemu awatarowi potrzebne. Miał na imię Tato, co we mnie, Polce, wzbudziło zaufanie. Okazało się, że chłopiec miły i fajny ale chciał żebym była jego wirtualną dziewczyną. Uciekłam. Później zarabiałam na buty pracując na dachu w Second Krakowie, byłam barmanką, ba, nawet najlepszą, wiem bo wygrałam konkurs dla barmanów. Wciąż się zastanawiam czy powinnam dopisać to do CV.
Pierwszy real lifer: Sytuacja niewiarygodna. Awatar z komputra przyjechał na mój koncert. Okazało się, że ma oczy, kości a nawet uśmiech. Potrafił pić piwo i siadał na krześle uprzednio nie klikając "sit here", nie mogłam się napatrzeć. Najciekawsza jest jednak historia znajomości z tym awatarem. Wyobraźcie sobie, że będąc sl-owskim ludzikiem pisałam sobie z jakimś innym ludzikiem płci damskiej, nie rozmawiając o faktach z naszej realnej egzystencji. Po pół roku pieprzenia o niczym okazało się, że Ona w świecie realnym (nie tym marzeń i obłudy) JEST MOJĄ MUZYCZNĄ IDOLKĄ wielbioną od dziecka. W RL(real life, skrót ten wymyślili pewnie najleniwsi z wirtualnych ludzi)ONA jest milion razy fajniejsza, mówiąc dosadnie, jest odlotowa. Tak więc Pati była moim pierwszym real liferem:)
Pierwsze kombinacje z Szutnem: Właściwie nie wiem dlaczego ten punkt jest taki ważny ale trzymam się ściśle planu posta Morr. Szuftan to potentat sl-owy (nie mylić z impotentem), ma jakieś banki pełne lindeńskich dukatów, przenosi jakieś firmy z RL do SL (nikt nie wie po co), ogólnie się facet tam liczy. Gdy mnie nie znał chciał mnie zatrudnić, gdy mnie poznał już nie chciał. Można wyciągnąć smutne wnioski. Moja znajomość z nim rozkwitła z powodu pewnej realowej konferencji naukowej w, której oboje braliśmy udział. Pisaliśmy o wirtualisach realisach i mieliśmy skrajnie odmienne poglądy. Teraz faceta ubóstwiam i czekam na spotkanie, które kiedyś w końcu musi nastąpić. Wysłał mi już nawet 26 zł. na wódkę.
Pierwszy interes. Joc, mam pomysł! Tego zdania Joc boi się najbardziej. Ja w SL miewałam różne pomysły na podbój tego wirtualnego światka, trochę jak z Pinky i Mózg. Wierzyłam, że dorobię się w SL i już nie będę musiała nic do późnej starości robić. Wmanewrowałam Joc w sklep. Sklep z ubraniami. Wszystko z freebies lub kradzione. Zarobiłyśmy w ciągu 4 miesięcy kasę, którą wydałyśmy na jednej imprezo-kolacji w Warszawce. Świata nie podbiłam, za to zarobiłam zakaz wstępu do kilku markowych sklepów.
Pierwsze dzieło. Ramka na zdjęcie Reda Dawesa. Red Dawes mnie nie pamięta, ja nie pamiętam Reda Dawesa. Ramka była jedną z nielicznych rzeczy, które udało mi się w SL zbudować, wzbudzała wyłącznie mój zachwyt.
Pierwsza grupa, którą założyłam: Obrzydliwie Heteroseksualne. Brzmi jak odmiana Ku-klux klanu chociaż z homofobią zupełnie nie była związana. Opis grupy brzmiał tak: "Możesz dołączyć do grupy jeśli spełniasz poniższe warunki: 1.Jesteś kobietą 2.Jesteś kobietą, która unika blinga 3.Jesteś kobietą, która ma zmysłowość baby, a charakter uznawany za męski(bzdurnie z resztą) 4.Szanują Cię podstawowe członkinie grupy (i tu odpadasz w przedbiegach) 5.Wydajesz się super(przynajmniej sobie) ALBO JEŚLI JESTEŚ MARKIEM SAWSONEM" Stówkę na jej założenie dała Mad. Ps: członkinie nad głowami miały napis : "nie stać Cią na mnie!". O co mi chodziło? Nie wiem.
Pierwsza moja śmierć: 12.12. 2008r. uśmierciłam postać Linki Deminy, wplątała mnie w za duże kłopoty. Skasowałam konto. Tego punktu póki co Morr u siebie nie ma. Kwestia czasu bejbi:)
Nie mam bladego pojęcia dlaczego ta piosenka kojarzy mi się z Second Life najbardziej...
Dawno temu zapomniałam o ankiecie, która bezczynnie wisi sobie na stronie już dawno zakończona. Pragnę ogłosić, że według waszych opinii, Uzi nie ma poczucia rytmu w związku z czym powinna klaskać u Rubika. Napisałam więc maila do blond( czy to się jeszcze mieści w granicach blondu?) dyrygenta(kolejne wątpliwie trafne określenie)z pytaniem, czy ma jeszcze wolne miejsca dla "klaskaczy". Pan Rubik, jak przystało na Mozarta naszego pokolenia (jakie pokolenie taki Mozart?) nie udzielił odpowiedzi żadnej. Sadzę, że zastanawia się czy osobowość Uzi nie jest zbyt narcystyczna by potrafiła ona stanąć w szeregu innych klaskaczy. Jeśli tylko autor takich dzieł jak "Niech mówią, że to nie jest muzyka", "Psalm dla pieniędzy", "Świat się kończy (cyt. J.S.Bach)" zdecyduje o wspólnej przyszłości jego osoby i dłoni Uzi, poinformuję Was w trybie natychmiastowym.
Matko jedyna, Sqlu mój, coś mi zrobił, w kolejny nałóg wpędził! Dał mi S. niepozornego linka, mówiąc "łap, pani detektyw". Otworzyłam i czytam
"Wszystko co musisz zrobić to dostać sią do kolejnej strony. Osiagnąć możesz to tylko poprzez zmianę URL'a odpowiednim wyrazem. Skąd wziąć odpowiedni wyraz? Na tym właśnie polega cała zabawa. Na podstawie wskazówek zawartych w tytule strony, w źródle strony, nazwie obrazka czy na samym obrazku (i jeszcze w kilku innych miejscach) sam musisz dojść do tego co to za wyraz. Nie stosuj dużych liter, jeśli rozwiązaniem jest kilka wyrazów wpisz je jako jeden ciąg liter - nie oddzielaj ich spacją czy jakimiś innymi znakami (chyba ze w ciągu liter zawarte są jakieś znaki). O numerze levelu mówi liczba w lewym górnym rogu obrazka. Wskazane jest używanie przeglądarki Internet Explorer. Powodzenia!"
Mysterious Pron to zjawisko naprawdę wyjątkowe. Autor gry nakazuje "uwolnić swój umysł" poprzez rozwiązywanie przeróżnych zagadek. Trochę matematyki, trochę wiedzy ogólnej, najwięcej googlowania. I właśnie umiejętność skutecznego przeszukiwania internetu jest tutaj priorytetową:) Pół dnia spędziłyśmy z U. porównując systemy matematyczne, przegrzebując biografię Tiny Turner, odszyfrowywując znaki podobne do arabskich. Genialna zabawa! Na chwile obecną doszłyśmy do etapu nr.9, mózgi odmówiły posłuszeństwa, zrobiłyśmy przerwę na życie. S. poinformował mnie, że etapów jest 100, więc częstych wpisów na blogu proszę się nie spodziewać. Dla tych których tym postem niechcący wkręciłam link do forum z podpowiedziami, jeśli już nie wystarczy Wam sił.
„Bo jeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, odpuści i wam Ojciec wasz niebieski. A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych.” - MAT. 6,14-15 (BW)
"4 Szatan reprezentuje przychylność dla tych, którzy na to zasługują, zamiast marnowania miłości na niewdzięczników. 5 Szatan reprezentuje zemstę zamiast nadstawiania drugiego policzka!"- Dziewięć Twierdzeń Satanizmu według Antona Szandora Laveya.
I co tu robić:)
Ponoć trudne jest wybaczanie, nawet gdy wybaczyć się chce. Każdy z nas to wie ( nie czuję, że rymuję). Jednak co zrobić gdy chce się wybaczyć mimo, że ma się świadomość, że się nie powinno? Wybaczenie kusi, potrafi ściągnąć z nas męczący balast. W jakiś sposób nas oczyścić. Dać taki naiwny spokój ducha, a czasami nawet wymownie przemilczane "więcej". Sama już nie wiem czy jestem mściwa. Zawsze myślałam, że tak, że zemsta na zimno potrafi podnieść na duchu, wyprostować skrzywione poczucie własnej wartości. Kiedyś wyczekiwany moment , okazja, sytuacja do zemsty idealnej nadeszła. Co zrobiłam? Uciekłam. Uciekłam sobie w przebaczenie. Jak tchórz. Tak dużo o tym myślałam, tak czekałam aż przyjdzie wymarzona chwila. Okazałam się słaba, a za tą słabość podejrzewam znów przyjdzie mi zapłacić. Zaczęłam się zastanawiać czy umiejętność wybaczenia jest dobrocią serca czy słabością charakteru. Smutny wniosek mnie dzisiaj dopadł, przygnębił, sprowokował do ponownego przemyślenia samej siebie. Nie jestem silna. Załamująca świadomość.
A2., pamiętasz tą piosenkę? Od razu przepraszam, że Ci to przypomniałam :)
Nigdy nie odchodziłem od kogoś mimo, że nie chciałem. Tym razem było inaczej. Tym razem musiałem. To dziwne, że czasami trzeba musieć. Honor, odpowiedzialność za czyny popychały mnie do przodu. A może jednak cofałem się? Czy do śmierci będę romantycznie wspominał, marzył, zastanawiał się co by było gdyby? Trzymając wnuka na kolanach będę opowiadał mu historię o młodzieńcu, który popełnił błąd, a konsekwencje ponosił przez całe życie? Tak ku przestrodze. By on postąpił inaczej. Mam 26 lat, trzymając na rękach własne dziecko myślę o "tamtym" już rzadziej. Wspomnienie szczeniackiej, przepełnionej gitarowymi dźwiękami namiętności. Czasami ją spotykam. Jest sama. Wolę nie myśleć, że jest sama bo wciąż czeka. Czeka na mnie. Z pierwszym uśmiechem mojego syna, zapomniałem. Zapomniałem jak przysięgałem. Nigdy nie powiem przepraszam.
Nowa seria na blogu. "Dzieci większe od dorosłych". Postaram się co jakiś czas prezentować niedalekiego geniuszu małolata. Jako pierwszy dziesięcioletni Brendan MacFarlane w piosence Raya Charlesa "I got a woman". Ciekawa jestem czy wam się spodoba. Mnie w sobie rozkochał.
RMF, Zetka, Eska, sreska... źródła najwyższych lotów popisów zarówno muzycznych jak i literackich. Przez lata wyrobiłam w sobie umiejętność zupełnego odcinania się od otaczającej mnie muzyki. Tj, jestem w sklepie, w sklepie leci radio, potrafię go po prostu nie słyszeć. Czasami jednak, z różnych powodów zmuszona jestem wsłuchać się w teksty naszych rodzimych hitów.
Pewnego dnia na przykład zrozumiałam najwyższą z prawd dzięki Michałowi Wiśniewskiemu. Mężczyźni nie są stali w uczuciach! Objawienia doznałam dzięki refrenowi letniego przeboju sprzed paru lat, "Zawsze z tobą chciałbym być, przez cale lato..."- Ich troje. Znajomi się śmiali z poezji czerwonowłosego bo nie rozumiały ofermy, że w tym wyższa prawda jest ukryta. Zawsze = lato! Nie wiem czy teoria działa też w czasie innych pór roku, powiem za parę lat. Co do miłości to etap tylko dla wtajemniczonych osiągnęła nasza kochana Dodzia. Ona nie tylko kocha faceta, którego kocha, kocha tez miłość, którą go kocha. Idąc dalej, kocha też pewnie miłość, którą kocha tą miłość, którą kocha tego faceta. Zresztą Dodziu, sama powiedz jak to było: "Nigdy nie pomyślałabym Że mnie spotka miłość Którą kochać chcę Tego któremu zabroniona ja i on mi też"- zespół Virgin. Urszula to przynajmniej potrafi ładne porównanie zrobić. Wiadomo, pies to szczęście, mały to też szczęście, z tekstu wynika, że nawet większe niż gdyby pies był duży. "Kiedy jesteś zakochany serce jak piesek mały cieszyć się będzie."- Urszula. Gosia Andrzejewicz jak się zakocha to tworzy własną czasoprzestrzeń. Genialna dziewucha, nie wiem czemu się jej tak czepiają. Ona czuje uszami, wącha oczami, a myśli dupą, przepraszam, myśli pewnie sercem. „Bo jesteś obecny w każdej chwili, która mnie otacza”- Gosia Andrzejewicz. Ewelina swego chłopca ceni sobie bardzo. I dobrze. Wie ile ów przystojniak może, a ile by mógł gdyby mógł lub jednak nie mógł."Mogłeś więcej niż byś mógł."- Ewelina Flinta. No co, wy jesteście w stanie coś takiego wymyślić??? Anna W., wokalistka Łez ma o jeden zmysł za dużo. Ona już tam dobrze wie, że facet jak daje kwiatka to coś narozrabiał. Chociaż, może po prostu nie lubi kwiatów... Męczą ją róże, astry, goździki. Gdy ma przed oczami tulipana robi jej się niedobrze. Bratki doprowadzają ją do nerwowych drgawek. Nie wiem czy posiada Ania małżonka ale jeśli tak, CZŁOWIEKU NIE KUPUJ JEJ KWIATÓW! Sam popatrz, "Dałeś mi czerwoną różę Nie wytrzymam tego dłużej" – Łzy. Nie chcę żebyście mnie źle zrozumieli, ja się na teksty nie skarżę, nie mówię, że są zwykłą grafomanią, zlepkiem rymujących się ze sobą słów bez żadnego sensu. Przecież nie każdy jest Osiecką, Kazikiem czy Cyganem! Nie skarżę się tak jak i Szymon Pesymista - "Nie skarżę się, bo po co i tak nie mam gdzie"- Szymon Wydra. Zawsze usilnie próbuje zrozumieć teksty Bajmu i Beaty we wszystkich obliczach. Złoty deszcz z nieba itd. Naprawdę długo tłumaczyłam koledze, że Kozidrak nie jest seksualną fetyszystką. Złoty deszcz nie łączy się w żaden sposób z pissingiem. Gdy opadają mi już ręce, gdy nie mam już jak bronić naszych artystów, tekściarzy, przypominam sobie co śpiewał kiedyś Piasek. Zawsze podnosi mnie ten tekst na duchu. "I jeszcze wierze w to, że zawsze jest jakaś raz lepsza gorsza raz pogoda nie zostawi nigdy mnie"- Piasek
Zgodnie z wskazówkami NAJWIĘKSZYCH Jacek Sz. nadaje się na tekściarza bezapelacyjnie:
"Piosenka bez tytułu", autor tekstu: Jacek Sz.
I was driving from Gliwice In my truck full of frozen chicken. Celestyna in my mind Against chicken starts the fight
Back is full of petrol stolen From Tanksztele, wheels starts rollin’ To the rhytm of holes in asphalt And sweet home, just one more ausfart
Celestyna’s naked body And Drobimex workers - bloody Mother fuckers! Take the gun Against butcher’s start the fight!
Tak sobie myślę, że Grzegorz całość zamknął w jednej piosnce... koniecznie posłuchajcie:(
Nie nadaję się na towarzysza zakupów. Shoppingowi od dzisiaj mówimy NIE. Z okazji urodzin zabraliśmy z Tomkiem moją mamę do największego centrum handlowego w okolicy. Miała sobie sama wybrać prezent (w porywach do liczby mnogiej). Przeżyłam totalne zdziwienie, że mamie nie podoba się nic w Reporterze, Orsay-u,Housie czy nawet w Reserved. Tomek dziwił się mniej, ewidentnie wraz z mą mamą połączyli siły w celu przekonania mnie, że tradycyjna, nie najmłodsza mama nie będzie nosiła bluzy w żółte paski lub płaszczyka z elementami moro. Po prawie dwóch godzinach łażenia z wielkim bólem serca musiałam rzec, ok POMYLIŁAM SIĘ, MACIE RACJĘ (do teraz czuję z tego powodu jakiś nieokreślony ból). Pozostała nam ta druga część sklepów. Szybko jednak sobie przypomniałam dlaczego do nich nie zaglądam.
Ja: W jakiej cenie ta marynarka? Pani Wyrafinowana Ekspedientka: Jest przeceniona na 940zł. Mama: Spojrzenie jakby Pani Wyrafinowana Ekspedientka uciekła z ośrodka psychiatrycznego. Tomek: Mówiłem, Gerry Weber to nie jest dobry pomysł.
Dosyć szybko więc znudziło sie nam oglądanie kawałków szmatki za tysiąc pln-ów, których najatrakcyjniejszą częścią była metka.
Poszliśmy na kawę, obmyślaliśmy plan. Mama głośno obrażała pomysły Gino Rossi, Benettonów i innych Kruków. Ja walczyłam z telefonami z pracy. Tomek się śmiał:) Po odbębnieniu "centrowej kawy", która w naszym grafiku jest i zawsze będzie, poszliśmy zwiedzać dalsze części tego obiektu "rozrywki". Sekundy, minuty, godziny. Zmieniały się szyldy, ekspedientki, ceny i muzyka. Czym dalej tym miałam silniejsze wrażenie, że te ciuchy są wszystkie takie same. W końcu, W KOŃCU, znaleźliśmy sklep w którym była bluzka, która się mamie, tutaj cytat, "no mogłaby być", podobała. Kosztowała jakąś normalną w miarę sumę. Spakowaliśmy i wialiśmy gdzie pieprz rośnie. Jaka nastąpiła ulga gdy Tomek odpalił samochód, jedzmy stąd, szybko, jak najdalej! Dotarliśmy do domu, po wypakowaniu się z samochodu, podsumowaniu zakupów. 1- bluzka prawie, że fajna dla mamy 2- płacz Tomka za (faktycznie rewelacyjnymi) trampkami z conversa, które były w każdym rozmiarze poza jego własnym. 3- pudełko ziarna dla królika.
Tomek pojechał do siebie. Mama odwróciła się i mówi. - Chodźmy zobaczyć do sklepu pani Ani.( imię przypadkowe, za Boga nie pamiętam) Z bólem serca się zgodziłam. I wiecie co? Mama kupiła tam w 15 minut kilka naprawdę fajnych rzeczy. Nie mogłam uwierzyć w to co się dzieje, ubranka o połowę tańsze, zdecydowanie lepiej jej leżały. Jakaś niemiecka ponoć znana, solidna firma. Podsumowując, straciliśmy jakieś 5-6 godzin na łażenie po trendy molochu jak u Pani Ani mogliśmy sprawę załatwić w pół godziny. Niech mi ktoś teraz wytłumaczy takie zdanie, "Uwielbiamy rodzinne niedziele spędzać centrach handlowych"- 60% polaków.